Koszmarny egzamin - - rozdział 38
w studiu dizajnerskim
Trafiłam! Nie wiem jakim cudem, bo nie było łatwo. Jechałam półtorej godziny, z trzema przesiadkami z Londynu Zachodniego, do Północno – Wschodniego. A tam trzeba znaleźć uliczkę przy dziwacznym skrzyżowaniu. Pod podanym numerem, była drewniana przedpotopowa brama wpasowana w fabryczny budynek równie stary.
Poczułam dreszczyk emocji.
Zadzwoniłam na podany mi numer telefonu, informując że jestem i za kilka minut ukazała się w drzwiach, obok tej bramy, śliczna, co ja mówię, prześliczna młoda Angielka z cudownym uśmiechem na twarzy, złożonym z nieskazitelnie bielutkich zębów i radosnych oczu.
Witaj Gabriela,
Nin jestem – zaśmiała się i wpuściła do środka.
Fabryka była przerobiona na lofty - studia, które wynajmowała londyńska bohema.
Wciągnęłam głęboko powietrze w płuca, sycąc oczy. Śmierdziało cudownie artyzmem, a w tle unosiła się znakomita muzyka.
Fabryka była przerobiona na lofty - studia, które wynajmowała londyńska bohema.
Wciągnęłam głęboko powietrze w płuca, sycąc oczy. Śmierdziało cudownie artyzmem, a w tle unosiła się znakomita muzyka.
Och! - wyrwało
mi się.
Podoba ci się?
- zapytała Nin.
- Uwielbiam takie
klimaty.
- To chodź do
naszego studia.
Poszłyśmy malutką uliczką pomiędzy budynkami, umajoną bujnie roślinami w doniczkach, donicach, skrzynkach i samosiejkami wyrastającymi prosto z betonu.
Na końcu były paskudne fabryczne schody ozdobione skromniej, ale też kwiatami. Wspięłyśmy się do poziomu pierwszego z głośniejszą muzyką. Wszędzie po drodze były jakieś drzwi, niemalże każde inne.
Poszłyśmy malutką uliczką pomiędzy budynkami, umajoną bujnie roślinami w doniczkach, donicach, skrzynkach i samosiejkami wyrastającymi prosto z betonu.
Na końcu były paskudne fabryczne schody ozdobione skromniej, ale też kwiatami. Wspięłyśmy się do poziomu pierwszego z głośniejszą muzyką. Wszędzie po drodze były jakieś drzwi, niemalże każde inne.
Weszłyśmy w jedne i ukazała mi się w dużym, surowym korytarzu, najprawdziwsza sofa chesterfield – aż się głośno roześmiałam, co Nin ubawiło. Była tam też ława, szafka z kuchenką elektryczną, coś w rodzaju kredensu z naczyniami i sklepowy wieszak na ubrania wierzchnie, oraz wspomniana muzyka, już zupełnie głośna, wydobywająca się zza prawych drzwi.
To nasi sąsiedzi, ćwiczą na występ - dowiedziałam się.
Nic do niczego nie pasowało, a było fantastycznie.
Tu gotujemy lunch and dinner – poinformowała piękna – i otworzyła pierwsze drzwi po lewej.
To było studio jej i Kler, całkowite przeciwieństwo Nin. Bo Kler, to brzydka albinoska, usiana żółtymi piegami i włosami w tym samym kolorze.
Ja uwielbiam rudzielców i piegusów, znam dwójkę świetnie wyglądających albinosów, ale Kler natura potraktowała paskudnie, bo nie dość że dostała wszystko naraz, to jeszcze w najgorszych odcieniach. Po prostu zamurowało mnie na jej widok. A ona, uśmiechnęła się do mnie szczerze żółtymi zębami i przywitała jak ze starą znajomą.
Kiedy
otrząsałam się z estetycznego szoku, Nin wyciągała ich najnowsze projekty.
I wpadłam w popłoch.
Projekty okazały się bardzo trudne do realizacji. Każdy ciuch składał się z dziesiątków kawałków pod różnymi kątami i łukami, do pozszywania w całość na … overlock-u.
Już samo układanie tego było nie lada łamigłówką. No kurczę! Wełniane puzzle!
I wpadłam w popłoch.
Projekty okazały się bardzo trudne do realizacji. Każdy ciuch składał się z dziesiątków kawałków pod różnymi kątami i łukami, do pozszywania w całość na … overlock-u.
Już samo układanie tego było nie lada łamigłówką. No kurczę! Wełniane puzzle!
Popatrzyłam
przez ramię na szyjącą malutką Hinduskę, która radziła sobie z
tymi puzzlami świetnie.
Hmmm,
pomyślałam, a jednak wykonalne.
Próba jakimś cudem wypadła pomyślnie.
Uszyłam! Uszyłam sukienkę z tych kawałeczków, pomimo, że motałam się strasznie, ręce trzęsły, a wargi pogryzłam do krwi.
Zostałam przyjęta. Od razu. Bez tego słynnego – zadzwonimy do pani.
Po zdaniu
egzaminu, poprosiły mnie o pokazanie własnych rzeczy - jeśli nie
zapomniałam przynieść.
Nie zapomniałam, pokazałam i … wszystkie bez wyjątku, pracownice też, padły z wrażenia.
Nie zapomniałam, pokazałam i … wszystkie bez wyjątku, pracownice też, padły z wrażenia.
Nigdy,
przenigdy wcześniej, nie spotkało mnie coś tak nadzwyczajnego.
No może
raz, kiedy wiele lat wcześniej starałam się na studia
projektowania mody i na egzaminy przywiozłam gotową kolekcję.
Egzaminatorzy wpadli w euforię. Profesorki przymierzały moje rzeczy jak wariatki, a profesorowie głośno komentowali z uznaniem.
Po czym, jednogłośnie stwierdzili, że nie przyjmą mnie!
Kompletnie zdezorientowana, rozdarłam się rozpaczliwym - DLACZEGO!?
- Bo jesteś w pełni ukształtowaną, znakomitą projektantką i żadne studia nie są ci potrzebne!
Dostałam to od nich na piśmie. Poprosiłam.
Egzaminatorzy wpadli w euforię. Profesorki przymierzały moje rzeczy jak wariatki, a profesorowie głośno komentowali z uznaniem.
Po czym, jednogłośnie stwierdzili, że nie przyjmą mnie!
Kompletnie zdezorientowana, rozdarłam się rozpaczliwym - DLACZEGO!?
- Bo jesteś w pełni ukształtowaną, znakomitą projektantką i żadne studia nie są ci potrzebne!
Dostałam to od nich na piśmie. Poprosiłam.
Poprosiłam,
bo wiedziałam, że nikt mi nie uwierzy.
No więc
tu, dziewczyny też szalały, wyrywając sobie moje prace, aby
przyjrzeć się bliżej, dotknąć, powąchać, sprawdzić szczegóły i oczywiście przymierzyć.
Nie
zdawałam sobie nawet sprawy, że ten mini pokaz, to duży krok do mojej
tutejszej kariery.
Komentarze
Prześlij komentarz
Porozmawiajmy ...
Włączona weryfikacja obrazkowa bo spam mi się wdarł.