Smaki i zapachy emigracji - cz III
Co z tym językiem londyńskim?
Bilet w
jedna stronę sprawił, że nie kombinowałam – a może wrócić???
- na pewno bym nie wróciła, bo do czego, ale pewnie takie myśli
pojawiły by się, a tak miałam wolną główkę i musiałam wziąć się za bary z moim nowym życiem bardziej niż myślałam.
Przede wszystkim napisałam do kwiaciarni
e-maila, że są za daleko od mojego miejsca zatrzymania a innej opcji
nie mam, wobec tego bardzo ich przepraszam ale muszę szukać czegoś
bliżej. Jednocześnie rozpowiadałam i rozklejałam w polskich sklepach wiadomość że
wróże z tarota za bardzo przystępną cenę. Już następnego dnia
pojawiła się pierwsza klientka.
Jest coś takiego z moim Tarotem,
który jak pisałam wcześniej sam mnie wybrał TU, że zawsze, ale to
zawsze ratuje mi dupę, ale też nie rozpieszcza. Na przykład
rzuca mi kłody pod nogi jak tylko odstąpię od wróżenia bo chcę
odpocząć i za długo to odpoczywanie trwa. Obraża się, jak robię
przepowiednie bez jednego choćby grosza, najwyraźniej uważa że ma
być zapłacony i zacina się.
Za pierwsze zarobione pieniądze
pojechałam zwiedzać Londyn a w trakcie wybrałam sobie Westminster
Bridge - most z niską barierką (na zdjęciu) aby łatwo było mi rzucić
się w Tamizę jak nie dam rady zaistnieć tutaj i to nie jest żart.
Po powrocie odkryłam maila z kwiaciarni która – uwaga –
proponowała mi przyjazd mimo wszystko a oni mają dla mnie miejsce do
zamieszkania, już dopytali. Dzisiaj wiem, że takie rzeczy się tu
nie zdarzają. Pojechałam. I … nie znalazłam, no nie znalazłam
ich, straciłam pól dnia i nie trafiłam. Jeszcze wielokrotnie
zdarzyło mi się nie dotrzeć tam gdzie chciałam z tego samego powodu. Dlaczego? W
Londynie trzeba sobie radzić samemu, bo większość ludzi nie wie
co się znajduje za drugim rogiem nawet jeśli mieszkają w okolicy,
no i z powodu języka ulicy którego wtedy nie rozumiałam w ogóle.
Londyn
to nieprawdopodobny konglomerat narodowościowy więc angielski
niemalże na każdym kroku inny, rodowici wykształceni Anglicy
natomiast na co dzień mówią ciągami posklejanych słów w jeden
bełkot, bulgot jakiś, do kompletu dochodzi londyński
cockney – język który powstał wśród najniższych warstw
społecznych, głównie wśród złodziei którzy porozumiewali się
między sobą tak żeby ich nikt spoza kręgu nie rozumiał
szczególnie policja, a składa się wyłącznie ze slangu i gwary
więziennej. Jest jeszcze cockney rymowany, taka gra słów, potem to poskracane, poprzycinane - bulba totalna i dla normalnych Anglików! Dzisiaj cockney rymowany jest cool, to styl życia i pole minowe
dla tych którzy chcieliby cokolwiek zrozumieć a wyrok śmierci dla
naśladowców.
Natomiast ja sama odkryłam, że kiedy mówię międląc
gumę do żucia w buzi albo coś innego, mój angielski staje się
zrozumiały na ulicy.
Ciąg
dalszy nastąpi ...
Komentarze
Prześlij komentarz
Porozmawiajmy ...
Włączona weryfikacja obrazkowa bo spam mi się wdarł.