Smaki i Zapachy Emigracji - cz XVII
Bazarowe życie na Camden
Trafiłam
do działu rękodzieła, po pytaniu co przywiozłam.
To co
zauważyłam, to obłędne nagromadzenie towarów na każdym stoisku, no życia
by mi nie wystarczyło na zapełnienie choćby jednego.
Mój sklepik
wyglądał zatem jakbym zapomniała się rozpakować do końca.
Punkt
dziesiąta zaczęli napływać pierwsi ewentualni klienci, a ja
zamiast włączyć uśmiech numer siedem, dalej rozglądałam się za
jakimś, jakimkolwiek! siedziskiem. Nic, ani pniaka czy kawałka
skrzynki, a moja walizka z tych miękkich, nie było się nawet o co
oprzeć. Mogłam zapomnieć o wdzięcznym dłubaniu na oczach
gawiedzi.
Ośmiogodzinne stanie, bo nie da się pochodzić za
półtorametrowym blatem, znała zdaje się moja sąsiadka Chinka z
autopsji, bo co jakiś czas dzieliła się swoim taboretem i łaskawie
pozwalała przysiąść na trochę.
Chineczka miała biżuterię z miniaturowych kwiatków w takiej ilości, że zastanawiałam się, ile osób musi to robić i za ile, bo ceny były minimalne.
Zamiast zatem przyciągać klientów … mimiką? pozą? … no jakoś, odleciałam myślami, kombinując, jak to zrobić aby dostać się na tę najpiękniejszą część bazaru, gdzie w boksach zabytkowego szpitala dla koni, mieszczą się teraz cudowne sklepiki i tylko tam na Camden sprzedają Anglicy i mają angielskie ceny.
Przypuszczałam zatem, że wynajęcie w tej części sklepu lub choćby małego miejsca pod ścianą, musi też kosztować po angielsku.
Tymczasem nogi wchodziły mi właśnie w … no wiecie gdzie, pęcherz odmówił dalszego zbierania kropel bez bólu, natomiast żołądek odwrotnie, domagał się natychmiastowego napełnienia, tym bardziej, że zorganizowana Chinka wyjęła właśnie obłędnie pachnące kanapki z termosem. Musiała wyczytać w moich oczach pożądanie, bo chciała mnie poczęstować. Z trudem odmówiłam, natomiast poprosiłam ślicznie o zerkanie na moje stoisko, bo muszę, no muuuuuszę natychmiast się oddalić. Zgodziła się miło, a ja wystartowałam z szybkością światła w stronę dalekich toalet, minęłam jak tornado wrzeszczącą panią że tu się płaci i w ostatniej nanosekundzie ściągnęłam majtki w nie zamkniętej jeszcze kabinie ... i to był najmilszy moment z całego dnia! Drugi moment, równie miły, ale nie aż tak, to chwila kiedy zanurzyłam zęby w jakimś świństwie na tacce, kupionym w drodze powrotnej do mojego biznesu, ha, ha, ha.
Wróciłam nieco wilgotna, bo zaczęło padać!
Błogosławiony deszcz. Dzięki niemu sprzedałam komplet; czapkę z szalikiem i mitenkami dla trzęsącej się z zimna Włoszki w licznym towarzystwie innych Włochów, którzy rzucili się na moje wyroby aby ubrać ją bardziej, choć miała już na sobie najwyraźniej męską kurtkę. Kupili bez mrugnięcia okiem na cenę i natychmiast opatulili. Nie spojrzała nawet w lusterko, zapytała tylko czy dobrze wygląda.
Cudownie
wyglądała, i to nie dlatego że mój komplet był piękny - a był,
ale dlatego, że miała tak zjawiskową urodę, że i w brudnym nocniku
wyglądałaby przepięknie.
To był trzeci kapitalny moment tego
dnia.
Następny przemiły akcent, to kiedy przyszedł organizator po
zapłatę. Popatrzył z podniesionymi brwiami na mój wyjątkowo skromny sklepik i wypisał połowę ceny za stoisko. Moje kompletne zaskoczenie w oczach, wywołało
szeroki uśmiech i rumieńce na jego licu. Chinka, zdziwiona,
powiedziała, że nie widziała by kiedykolwiek tak wyglądał i że
to najsroższy opiekun tutaj.
- Jak to najsroższy? Matko jedyna, a co to znaczy?
- Nic u niego nie
przechodzi, żadnych śmieci, żadnego bałaganu, opuszczania stanowiska na dłużej, spóźniania się, za drobiazg potrafi wlepić mandat a nawet wyrzucić. No w życiu bym nie pomyślała.
Okazało
się, już później, że wpadłam w oko Srogiemu. Wielokrotnie obniżał mi opłatę za
miejsce, dopytywał, gdzie byłam jak mnie nie było, a nawet, kiedy
dotarłam za którymś razem do swojego miejsca o pól dnia
spóźniona a mianowicie na pierwszą po południu, zamiast dać mi lanie i wyrzucić raz na zawsze, ucieszył się, co zszokowało cały budynek handlujących.
Ale o
tym później.
Komentarze
Prześlij komentarz
Porozmawiajmy ...
Włączona weryfikacja obrazkowa bo spam mi się wdarł.