Normalnie nienormalne życie - rozdział 40

czyli czad w londyńskim wydaniu 



rozdział 40


Moje życie wskoczyło nagle w jedyne, pożądane przeze mnie tory, choć na razie wąskotorowe, czyli wracało do normalnej nienormalności lub nienormalnej normalności, co dawało mi już wyczuwalne szczęście i natychmiastowy powrót lekkości bytu. 

Do współpracy dołączyłam w momencie rozpoczynania nowej kolekcji na wrześniowy London Fashion Week, o czym zaskoczona dowiedziałam się następnego dnia. 
Dlaczego zaskoczona? Ano dlatego, że nie podejrzewałam tej pracowni o taki rozmach. 
Po pierwsze - wszystko było robione z recyclingu i jakoś nie widziałam tego na salonach wielkiej mody. 
Po drugie - zawsze wyobrażałam sobie prawdziwych kreatorów tworzących w pałacach (zapewne za dużo naczytałam się o Coco Chanel), a tu studio w przedpotopowej fabryce.
Po trzecie -  ogólny harmider, nieład, brak ściśle określonego planu, tylko taki rozmyty, na zasadzie, zobaczymy co wyjdzie, co znałam z własnej pracowni krawieckiej jeszcze w Polsce, tyle że ja sprzedawałam swoje rzeczy wprawdzie w znakomitych butikach ale w Warszawie, a nie na międzynarodowej arenie. 
A tu ... Fashion Week po raz trzeci obstawiała ta młodziutka pracownia i jak się okazało, sprzedająca na świecie w całkiem niezłych miejscach. 
Jak to się stało? 
Zadziałał splot kilku istotnych czynników:
Nin wykładająca w Akademii znała ścieżki i miała znajomości, pomysł szycia ciuchów z recyclingu wstrzelił się w setkę, bo w tym momencie świat oszalał na tym punkcie i zaczęło być to absolutnie trendy (to nie taki recycling o jakim myślimy, to były końcówki niesprzedanych kolekcji z wielkich fabryk przędzalniczych, za grosze), no i determinacja, oraz darmowa studencka siła robocza. 
Do kompletu obie były czystymi Angielkami, co miało znaczenie ogromne, a o czym się głośno tutaj nie mówi z powodu tych bzdetów o poprawności politycznej. 

Ale wracam do rzeczy. 
Weszłam więc w moment organizowania nowiuteńkiej kolekcji, co wprawiało wszystkich w gorączkę twórczą, ale jeszcze nie buzowało w piecu na maksa, dopiero się rozpalało. 
Poczułam znajomy dreszczyk emocji i byłam gotowa. 
I dobrze że byłam, bo moje słowa że - ''Szydełkiem i na drutach wszystko mogę'' miałam zamienić w obłędne konkrety, do czego zresztą sama walnie się przyczyniałam. 
Takiej skali trudności nigdy wcześniej nie dotykałam, ale niosło mnie na tak szeroko rozwiniętych skrzydłach, że aż szum. Adrenalina szalała, mózg pracował na najwyższych obrotach, a moje dłonie dokonywały cudów bez pytania. Zawsze byłam niezwykle kreatywna, ale tu poszybowałam ... 

cdn. ...



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Kody numeryczne uzdrawiające

Jak zobaczyć swoją aurę 60 sekund