Mój London Fashion Week - rozdział 42
wrzesień 2010
No i zaczął się. London Fashion Week - wrzesień 2010.
Otrzymałam zaproszenie imienne z informacją, że mam się stawić o 10:00 rano na naszym stoisku.
Przewidziałam zapas dwugodzinny na dojazd i odnalezienie miejsca, wstałam więc głęboką nocą dla mnie, a mianowicie o 6:00, aby się odpowiednio przygotować.
Uczesałam się i umalowałam pięknie - naprawdę to potrafię, założyłam długą, dżersejową, obcisłą sukienkę w kolorze grafitu na moją wciąż cudowną figurę. Do tego wciągnęłam botki na ładnym obcasie (czas szpilek dla mnie się skończył, jak wiecie i konsekwentnie się tego trzymam), czarny płaszcz do kostek, a na szyi zakręciłam ogromny, delikatny, cudowny, jedwabny szal, w łososiowej barwie.
Dojechałam na właściwą ulicę bez kłopotu, natomiast odnalezienie pałacu, okazało się dla mnie niemożliwe!
W ogóle nie przewidziałam, że pałac może być niewidoczny! Myślałam, i chyba słusznie, że co jak co, ale pałac zobaczę natychmiast. Po prostu sam mi wejdzie w oczy. A tu nic! Nie było go!
Łaziłam jak kompletnie zdezorientowana idiotka po tej głównej ulicy w tą i z powrotem. Wreszcie zaczęłam pytać, o dziwo, przytomnie, nie przechodniów, ale ochroniarzy wpuszczających do różnych galerii, i tak, krok, po kroku dotarłam.
Pałac jest niewidoczny, bo w gąszczu ogromnych budynków wzdłuż ulicy, on sam stoi mocno w głębi, za wielką bramą, przez którą wchodzi się na duży plac z fontanną, a wokół, w kształcie odwróconego U, znaleziony - hura!, Somerset House.
Byłam już oczywiście mocno spóźniona, pędziłam więc jak szalona, a za mną łopoczący szal i czarne skrzydła rozpiętego płaszcza - mam dziwną przypadłość niezapinania wierzchniej odzieży, nawet w największe zimno.
Już od bramy, ustawione gęsto metalowe ogrodzenia z bramkami, niemalże taranowałam, a ludzie usuwali mi się z drogi.
Dopadłam wreszcie recepcji, znajdującej się w tymczasowym budynku, wzniesionym na potrzeby LFW w miejscu fontanny. Wyjęłam gwałtownie moje cenne zaproszenie i pokazałam młodemu recepcjoniście, z wydyszanym pytaniem - Gdzie mam dalej iść?
Małolat wyszedł zza blatu z ujmującym uśmiechem, objął mnie wpół, odkręcił delikatnie w stronę gigantycznej tablicy informacyjnej i rzekł - Obawiam się, że nie mogę ci pomóc, bo jesteś we właściwym miejscu.
Zdmuchnął moje napięcie, parsknęłam śmiechem i już na spokojnie dopytałam, jak najszybciej trafić do galerii wystawowej.
Poinstruował mnie cierpliwie, a ja sfrunęłam wąziutkimi kamiennymi schodkami w podziemia i zapukałam podanym przez niego szyfrem w ogromne odrzwia które natychmiast się uchyliły i piękna, wysoka, czarna dziewczyna wpuściła mnie z serdecznym powitaniem do środka.
Trafiłam już do naszego stoiska bez trudu, a dziewczyny rzucały mi się na szyję.
- No jesteś nareszcie!!!
- Co się stało!
- Czemu tak późno? Zaraz mamy pokaz.
O matko! Zdążyłam. Przemknęło mi przez głowę.
W tym rejwachu, dopiero po dobrej chwili, Nin ze zdumieniem zauważyła.
- Ale jak ty tu sie dostalas? Nie masz plakietki!
- Jakiej plakietki?
- No takiej. I wszystkie pokazały mi wiszące na szyjach identyfikatory.
- Bez tego nie wpuszczają!
Zgłupiałam.
- Ale ja tu jestem! W recepcji nikt nie dał mi plakietki.
- Bo to trzeba było załatwić na stanowisku, jeszcze przed barierkami.
- Jak TY dotarłaś do recepcji i tutaj!???
- Nie wiem. Odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
Nie zawróciłam po identyfikator i nikt mnie nie zaczepił do końca dnia w tej sprawie, ani na pokazie - gdzie też weszłam bez problemu, ani w barze gdzie się posilałyśmy, ani w kawiarni na szampanie, ani nigdzie gdzie łaziłam, co dziewczyny niezmiernie dziwiło, bo twierdziły, że tak, to tu nie przechodzi. Hmmmm?
Komentarze
Prześlij komentarz
Porozmawiajmy ...
Włączona weryfikacja obrazkowa bo spam mi się wdarł.